Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi D-Avid z miasta Kraków. Mam przejechane 51714.97 kilometrów w tym 4381.27 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.85 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy D-Avid.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:2633.98 km (w terenie 1770.77 km; 67.23%)
Czas w ruchu:129:51
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maks. tętno maksymalne:202 (100 %)
Maks. tętno średnie:183 (90 %)
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:54.87 km i 2h 42m
Więcej statystyk

Ściganie 2011 uważam za otwarte!

Dane wyjazdu:
19.93 km 19.93 km teren
01:03 h 18.98 km/h
HR śr= ud/min  (% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 12.0 st. C

Sobota, 2 kwietnia 2011 | Komentarze 0

Wahałem się mocno czy pojechać. Bo dowiedziałem się w sumie o tym dopiero wczoraj gdzieś koło 21 a dziś jak dojeżdżałem do Pychowic to miałem taką straszną zamułę w nogach jak mało kiedy. Trzy tygodnie treningu dają o sobie znać. Ale przejechałem jedno okrążenie, żeby obczaić trasę, zawodnicy to praktycznie sami studenci więc cóż miałem do stracenia. Ryzyk fizyk.
Wystartowałem z drugiej linii i od razu przebiłem się po lewej stornie na około 4-5 miejsce. Na pierwszym podjeździe jeszcze kilka osób mnie zdążyło z powrotem wyprzedzić ale i tak nie było źle. A jechało mi się całkiem przyzwoicie. Stawka się rozjechała i można było dawać w swoim tempie. W sumie cały wyścig to nic szczególnego - 5 okrążeń po standardowej trasie. Jednak z kółka na kółko jechało mi się coraz lepiej i zacząłem odrabiać nieco straty.
Na płaskich odcinkach i pod górkę wyprzedziłem jeszcze kilku rywali. Na zjazdach traciłem minimalnie ale było ślisko a nowe opony nie trzymają tak dobrze bocznie jak NN. Ale są za to piekielnie szybkie. Ostatecznie dojechałem na 5 lub 6 miejscu (wyników dokładnych nie znam, będą niebawem pewnie na www.rowerowanie.pl). Także świetnie, że wystartowałem, jutro ustawka, na której może też pojadę więc gitara.
Pulsometru nie zabrałem.


Zdjęcia by Versus, rowerowanie.pl
Kategoria Zawody , MTB


MTB Marathon - Kraków

Dane wyjazdu:
60.00 km 20.00 km teren
02:40 h 22.50 km/h
HR śr= ud/min  (% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 15.0 st. C

Sobota, 28 sierpnia 2010 | Komentarze 5

Tragedia pogodowa. Cały czas mocno lało i to wykończyło mój sprzęt. Kolejny DNF. Skończył mi się sprzęt, skończyły mi się siły, skończyła mi się chęć do ścigania, prawdopodobnie skończył się dla mnie sezon 2010.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Krynica Zdrój

Dane wyjazdu:
39.47 km 35.00 km teren
03:08 h 12.60 km/h
HR śr= ud/min  (% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 27.0 st. C

Sobota, 14 sierpnia 2010 | Komentarze 3

Rano wszystko wydawało się być dobrze. Puls się kręcił bardzo wysoko, nawodniłem się rano i dzień przed zawodami bardzo dobrze, pojadłem makaronu jak zwykle. Odpocząłem cały tydzień z tylko jedną czasówką pod Zoo dwa dni przed wyścigiem. A mimo wszystko siły zabrakło.
Pierwszy podjazd bardzo dobrze mi się jechało, byłem mocno z przodu z Ernim i przed Królikiem. Nastawiłem się na suchą trasę więc jak na pierwszym zjeździe już pojawiło się błoto to mnie to trochę podłamało. Bo nie było to takie zwykłe błotko tylko lekka masakra. Ale to i tak jeszcze było "czysto". Na ów zjeździe oczywiście Erni mi odjechał, Królik z resztą też. A ja wcale się nie ślimaczyłem, niewiele osób mnie wyprzedziło. Następny główny podjazd na szczyt Jaworzyny. I tam już coś zaczęło się dziać niedobrego. Już noga nie szła tak jak na pierwszym podjeździe, już plecy zaczęły boleć, mięśnie nóg z resztą to samo. I nie chciało to przejść. W pewnym momencie wyprzedził mnie kolega z Kelly's Team, z którym wygrałem dwa tygodnie temu w Krk i tydzień temu w Michałowicach. I to już mnie utwierdziło w przekonaniu, że jednak to nie jest mój dzień. No ale jechał co mogłem, dogoniłem Królika, razem doszliśmy Erniego i na szczycie byliśmy praktycznie równo. Potem fajny zjazd i nagle pionowa ściana w dół po błoci. Wszyscy mi odjechali. Ja w sumie też jechałem - tyle, że na butach...
Potem dopiero nastała istna masakra. Błoto jak beton. Wjechałem w to, koła zapadły się niemal po osie i koniec. Trzeba dawać z buta. Omal ich tam nie zgubiłem. To błoto tak wciągało, że roweru też wyrwać przez chwilę nie mogłem a jak już się udało to nie mogłem uwierzyć, jakie to było ciężkie. Błoto dosłownie zalepiło mi go w całości. Nie widziałem moich hamulców, nie widziałem przerzutek. Tylko nieregularna masa błota. No ale jakoś to się przeszło, potem bufet i kolejny podjazd. Wjechałem na niego i dosłownie jak bym miał w nogach 100km. Nie zostało nic! Zero mocy. Wszyscy zaczęli mnie wyprzedzać a mnie się jechało coraz gorzej. Po kolejnym zjeździe straciłem młynek. Wlokłem się 5km/h przepychając korby na zgonie. Zdążyłem wypić już ponad jeden bidon, zjeść dwa batony i nic to nie dało. Potem bufet i dalej męczarnie na zgonie. Więc postanowiłem zejść z trasy. Do przejechania zostało mi od Słotwin, gdzie wyprzedziła mnie Kaśka z Kelly's Team ponad 16km po błocie. Z takimi nogami i niedziałającym napędem nie zdążyłbym do wieczora. Generalnie - fatalnie :(
A na mega było gdzieś ponad 35 DNF-ów.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Michałowice

Dane wyjazdu:
45.00 km 38.00 km teren
02:01 h 22.31 km/h
HR śr= 176 ud/min  ( 87% )
HR max= 194 ud/min   ( 96% )
Temp.: 24.0 st. C

Niedziela, 8 sierpnia 2010 | Komentarze 3

Fajny wyścig ale to błoto już jest dobijające. Straszne bagno na trasie! A myjka na mecie średnio dostosowana do takich gór błota.
Dorze zaczęło mi się jechać gdzieś dopiero po 20min, jak mi przeszło jakieś takie dziwne pieczenie w hmm, oskrzelach? No ale nic, dobry trening wyszedł i o to chodziło. A co do miejsca to powinienem być o jeszcze jedno wyżej, gdyż podobno jakiś zawodnik przede mną był widziany, jak skrócił sobie trasę.
Puls niski - jeszcze widać nie byłem wypoczęty na 100%



Open: 11
M1: 8 (16-35 lat)
Kategoria MTB, Zawody


Bike Maraton - Kraków

Dane wyjazdu:
59.31 km 51.00 km teren
02:32 h 23.41 km/h
HR śr= 181 ud/min  ( 89% )
HR max= 199 ud/min   ( 98% )
Temp.: 26.0 st. C

Niedziela, 1 sierpnia 2010 | Komentarze 4

Wybrałem grabkowy Kraków zamiast golonkowej Głuszycy. A to tylko z tego powodu, że jak mam maraton "pod domem" to po co mam jechać 400km? Oczywiście, że znajdą się tacy, co powiedzą, że Głuszyca to legenda a Kraków to śmietnik i stadnina koni. Ale mimo wszystko wybrałem bliższą opcję. I nie żałuję!
Na szczęście startowałem z drugiego sektora, który przydzielono mi na podstawie klasyfikacji sektorowej u Golonki. I bardzo fajnie się z niego startowało, choć byłem mocno zdziwiony, że tak powoli to szło. Fakt, że stanąłem sobie trochę z tyłu, bo myślałem, że od startu pójdzie masakryczne tempo. Więc od razu na Błoniach zacząłem wyprzedzać i na kostce już byłem na niezłej pozycji. Dobrze się podjeżdżało, nie było żadnych nawet najmniejszych korków. Od samego początku szedłem mocno. Potem zjazd białą drogą i podjazd pod Zoo. Tam się trochę zagotowałem, nawet zdawało mi się, że już będę musiał zejść na chwilę z trasy i zwolnić ale jakoś wyjechałem w tempie wyprzedzając jeszcze parę osób. Dalej było kilka mokrych ścieżek i wylot na Kryspinów na pola. Jechałem w trzyosobowej grupce, która jednak zaczęła mi powoli uciekać. Powiedziałem sobie w myślach: "Za wszelką cenę muszę się ich utrzymać, bo nie mam zamiaru jechać tych pól sam!" Ale jakoś tak się złożyło, że na zakręcie mi odjechali na jakieś 20m. Było to zaraz przed przejazdem przez drogę Kryspinów - Balice. Szybki przejazd przez drogę, wjazd na pola jeb! Pierwszy gość z tej dwójki wpadł w dziurę, podjechało mu tylne koło i gleba. Drugi siedział mu na kole i walnął prosto w lecący przed nim rower. Oboje zasadzili solidną i niemiło wyglądającą glebę na pełnej prędkości. Wtedy sobie pomyślałem: "Dzięki Boże, że mi odjechali". Leżałbym z nimi na bank. No i w takim razie oczywiście pola musiałem zrobić sam. Choć po pewnym czasie doszedł mnie gość z Kellys'a, z którym współpracowałem przez dłuższą część trasy. Zostawiłem go jak i całą kilkuosobową grupkę na bufecie na Bukowej Górze. Stwierdziłem, że nie ma co stać, jak picia mam dość i jedzenia też. Dalej kilka nowych szutrówek i podjazd wąwozem Półrzeczki. Praktycznie cały wyjechałem i łyknąłem jeszcze kilka osób, ale ta ostatnia wyprzedzana nie zdążyła się usunąć i musiałem wjechać na korzenie i uślizgnęło mi się koło. W tamtym miejscu byłem najwyżej w stawce - 29 open. Dalej już był tylko zjazd i pola. Też miałem zamiar się podłączyć do kogoś, ale jedyna osoba blisko mnie zostawiła mnie na polach. Na płaskim jednak nie idę tak jak pod górę. Potem jeszcze ze dwie lub trzy osoby mnie wyprzedziły i tak dojechałem do ostatniej fajnej ścianki. Tam podłączył się do mnie też jakiś gość ale strasznie nie chciał prowadzić. Znaczą większość drogi na wałach ja prowadziłem. Gość włączył turbo na błoniach i mi odjechał. Ja zdołałem jeszcze wyprzedzić jednego i zameldowałem się na mecie 34 open.
Jak dla mnie to najlepszy wynik w maratonie. Jestem bardzo zadowolony. :)

Fotka na ostatnim krótki ale świetnym zjeździe.

Open: 34
M2: 19
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Murowana Goślina

Dane wyjazdu:
71.51 km 65.00 km teren
02:49 h 25.39 km/h
HR śr= 183 ud/min  ( 90% )
HR max= 200 ud/min   ( 99% )
Temp.: 29.0 st. C

Niedziela, 4 lipca 2010 | Komentarze 5

W reszcie doczekałem się takiej pogody jaką lubię! Gorąco i sucho. Warunki atmosferyczne idealne, w szczególności, że większość trasy przebiegała zacienionymi ścieżkami poszczy. Ale od początku.
Start poszedł zupełnie niespodziewanie. Ani spiker nic nie odliczał, ani nie było tradycyjnej Fragmy na podniesienie ciśnienia. Po prostu zobaczyłem, jak w pierwszym rzędzie ludzie podrywają się z miejsca na siodełka do jazdy. Czem prędzej więc wpinam się w pedały i od pierwszego obrotu mocno napieram. Jasne było, że nie można inaczej bo jakieś 800m na startem był skręt w prawo w pierwszą dużą piaskownicę. Na tym zakręcie przechodząc po wewnętrznej mijam sporo ludzi i od razu kieruję się na lewą stronę do ścieżki w lesie, dzięki której udaje się uniknąć zakopania w głębokim piachu. Potem dosłownie przelot przez jezdnię i wjazd na leśne ścieżki. Tam zaczął się hardcore. Tym razem na prawdę "trasa pyliła". I to porządnie. Aż tak porządnie, że zaraz zacząłem kaszleć, zaczęły boleć oczy, nie było widać dosłownie gdzie się jedzie. Tumany kurzu ograniczały widoczność do góra kilku metrów. I tak w sporym ścisku i niepewności jechaliśmy kilka km. W między czasie wyprzedzili mnie prawie wszyscy znajomi: Pirx, Robert, Erni. Trochę się zdziwiłem, bo napierałem prawie na max a tu oni mi tak spokojnie odjeżdżają. No ale cóż, trzeba było walczyć dalej. Długo jechałem agresywnie. Przeskakiwałem z jednej grupki do drugiej urywając peletoniki, które wcześniej ciągnąłem. I to był błąd, ale o tym w dalszej części. Po dłuższym czasie wyprzedziłem Erniego i sporą grupą ładnie pracowaliśmy. Jechało mi się na prawdę świetnie. Tętno wysoki cały czas w okolicach 185, noga podawała więc się nie przejmowałem tylko dalej atakowałem. Aż do momentu gdzie wjechałem w piaskownicę. Zakopałem się, grupa jakoś mi odjechała i zostałem sam. Tamtych juz nie mogłem dojść więc zaczekałem na kolejną z tyłu i do nich się podczepiłem. Ale niestety też nie na długo bo na zakręcie jadąc na drugiej pozycji zahaczyłem o jedyną gałązkę wystającą z krzaków (gość z przodu mi ją trochę zasłonił), obwinęła mi się w okół reki i zaliczyłem niemiłe OTB. Znowu mi grupa odjechała a ja zaczym się pozbierał to znowu znalazłem się sam na trasie. Z obolałymi dłoniami i skręconą kierownicą w stosunku do koła zwolniłem trochę i wtedy doszła mnie grupa z Mateuszem z Subaru AZS UEK Kraków. Kolega zajął pierwszą pozycję ja wskoczyłem na koło i tak po zmianach dojechaliśmy aż do Dziewiczej Góry. Tempo było na prawdę mocne, a ja zmęczony tymi wczesniejszymi szarżami ciężko trzymałem koło Mateuszowi. Ale się udało, zjadłem batonika, trochę odżyłem, nawet pociągnąłem grupę potem. Plecy też już dawały o sobie znać. Później okazało się, że w tej grupie też jest Erni. I w takim składzie zaczęliśmy podjeżdżać. Mateusz trochę mi odskoczyła, ale Erni ostro trzymał moje koło i nie mogłem go urwać. W końcu na zjeździe mnie wyprzedził ale jakoś nie zauważył drzewa po prawej stronie i zahaczyło o nie kierownicą. Musieliśmy się zatrzymać, a ja niestety znowu zakopałem się w piachu. No i Erni odjechał. Znowu zostałem sam. A robiło się coraz bardziej nieciekawie. Właściwie cały odcinek po single trackach to była walka o przetrwanie. Bolały mnie plecy, zaczęło mocno brakować sił przez te szarże w pierwszej części trasy. W dodatku skurcze w nogach już wisiały nade mną bardzo nisko. Straciłem trochę pozycji ale do mety ostatecznie dojechałem na 79 miejscu open.
Jestem zadowolony z tego jak mi się jechało poza ostatnimi 10km. Średnie tętno 183 to znowu mój rekord. Nie sądziłem, że mogę takie wysokie wykręcić. Ale byłem wypoczęty a nie to co w Międzygórzu.

Open: 79
M2: 38
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Międzygórze

Dane wyjazdu:
47.95 km 42.00 km teren
03:05 h 15.55 km/h
HR śr= 167 ud/min  ( 82% )
HR max= 190 ud/min   ( 94% )
Temp.: 13.0 st. C

Sobota, 19 czerwca 2010 | Komentarze 3

No i taką miałem nadzieję, że mi się dobrze będzie pociskać pod górę po tych podjazdach środowych a okazało się, że to był chyba właśnie gwóźdź do trumny. Nie mogłem się wbić na sysokie tętna, cały czas bolały mnie mięśnie nóg. Niby pozycja taka sama prawie jak w Złotym Stoku gdzie super mi się jechało ale jednak trochę osób mnie wyprzedziło, których ja porobiłem na poprzednim maratonie. Trudno się mówi i jedzie się dalej. Szkoda tylko, że na tej trasie się mi to właśnie przytrafiło bo ona była wybitnie podemnie. Brak trudnych zjazdów tylko szerokie szutry w górę i jeszcze szersze w dół. Szkoda.

Open: 80
M2: 42
Kategoria Zawody


MTB Marathon - Złoty Stok

Dane wyjazdu:
50.13 km 46.00 km teren
03:38 h 13.80 km/h
HR śr= 175 ud/min  ( 86% )
HR max= 197 ud/min   ( 97% )
Temp.: 11.0 st. C

Sobota, 15 maja 2010 | Komentarze 4

Pogoda w Złotym Stoku (tego dnia można go było nazwać raczej Błotnym Stokiem) nie rozpieszczała nas kolejny rok z rzędu. Co prawda obeszło się bez deszczu (gdyby on jeszcze zaczął padać to byłaby już kompletna katastrofa i ekstrema) ale warunki na trasie i tak były wystarczająco ciężkie i wyniszczające dla sprzętu. Start poszedł punkt 11. Miałem przygotowaną taktykę na ten start tak, żeby jak najdłużej trzymać się Królika. Ale niestety z przyczyn zdrowotnych nie mógł pojechać. Więc znalazłem sobie nowego zająca. Gościa znam z widzenia. Dobrze mu zawsze idzie więc postanowiłem się do niego przyczepić. Ale odjechał mi na samym początku. Już pierwsze kilometry były jechane w bocie i płynącej rzece po ścieżce. Nie oglądając się do tyłu czy jeszcze ciągnę za sobą Erniego czy już nie napierałem dość mocno ale z umiarem. Początkowo bolały mnie dość mocno mięśnie podudzie (standard) ale po 20min już mogłem dymać na całego. Dogoniłem wówczas gościa, którego chciałem się trzymać. Trochę się zdziwiłem jak go zobaczyłem z powrotem no ale ok. Pomyślałem - super, jest dobrze. Do szczytu zdążyłem go nawet zgubić. Po około 35min i dopiero 8,5km podjazdu wreszcie byłem na szczycie. I tam usłyszałem bardzo pokrzepiającą wiadomość. Jestem 88 open. Myślę sobie - nie jest źle a nawet jest dobrze! Dajemy dalej! Pierwszy zjazd dość błotny, śliski i stromy ale o dziwo nie tracę pozycji. Dobrze mi się zjeżdża tego dnia. Może to zasługa troszkę zmniejszonego ciśnienia w oponach? Może świadomość tego, że nawet jak glebnę to nie w gołe kamienie jak by to miało miejsce w Karpaczu. Jak na razie jest super. Tak upływa mniej więcej pierwsze 30km. Do góry wyprzedzam, w dół tracę jedynie pojedyncze pozycje (nie więcej niż 2 - 3 na zjazd). Fajna szutrówa w dół pozwoliła trochę podnieść średnią (cały czas 50km/h w strugach wody i błota spod kół). No i w końcu pojawił się główny podjazd - Borówkowa. Tam już byłem ustawiony w wstawce i podjeżdżaliśmy początkowo sporą grupą. Jednak im dalej tym bardziej się ona przerzedzała. W tamtym miejscu byłem gdzieś w okolicy 73 pozycji open (całą trasę sobie liczyłem, który jadę :P). Dobrze się mi podjeżdżało, plecy nawet nie dokuczały jakoś bardzo. Po długiej wspinaczce dojezdżając na szczyt Borówkowej pomyslałem o zjeździe, którego najbardziej się obawiałem tego dnia. Ale o dziwno poszedł sprawnie i staciłem tam zaledwie kilka pozycji! Super! Dawno tak mało ludzi mnie nie pyrzedzało w dół. Po zjeździe bufet, na którym zabrałem tylko kubek z wodą i rura na kolejny podjazd. Ale tam daje się już we znaki zmęczenie. Tętno już nie wchodzi powyżej 180bpm, trzeba dawać z buta bo nastromienie przewraca przez tylne koło. Na liczniku już około 40km. Spiker mówił jeszcze przed startem, że trasa ma 41km ale od początku było dla mnie jasne, że będzie więcej. Spodziewałem się 45. I zgadza się. W tym momencie widze tabliczkę - 5km do mety. Uradowany, że już mam tylko przed sobą zjazd do mety dokręcam ile sił. Ale km mijają, mam już 44 na liczniku a dalej jestem w przysłowiowej czarnej dupie! Co jest?! Znowu będzie cholerny gratis? Przecież trasa miała byś skrócona o końcówkę XC. Na liczniku już 46km, coraz bardziej mi słabną nogi, zaczynają mnie dochodzić ludzie i nagle słyszę że do mety jeszcze 15min! Sic!! Nie mam przecież z czego już kręcić! Wlokę się cały czas do góry, co zakręt myślę, że to już może teraz będzie zjazd do tej cholernej mety i co zakręt przeżywam rozczarowanie. Znowu do góry. Na prawdę, ciężko już doczołgałem się do mety. Ze złością, dwiema tonami błota na rowerze kończę wyścig na jak dla mnie świetnym miejscu.
Jestem zadowolony! Teraz tylko 30min stania i marznięcia w kolejce do myjki, jedzonko, przebieranko i szybko zmykamy do domu z tego cholernego zabłoconego miasteczka.
Gratulacje dla wszystkich, którzy ukończyli - nie ważne na jakiej pozycji - bo było na prawdę ciężko. Do zobaczenia może z Szczawnicy. :)

Open: 77
M2: 44
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Karpacz

Dane wyjazdu:
53.26 km 45.00 km teren
03:16 h 16.30 km/h
HR śr= 173 ud/min  ( 85% )
HR max= 198 ud/min   ( 98% )
Temp.: 17.0 st. C

Sobota, 1 maja 2010 | Komentarze 3

Druga eliminacja tak samo jak pierwsza była dla mnie niestety znowu pechowa.
Pierwszy podjazd asfaltowy 4,5km do Karpacza górnego jechało mi się całkiem dobrze, choć bolały mnie mięśnie. Trochę ludzi powyprzedzałem, zdobyłem chyba całkiem niezłą pozycję i na pierwszym zjeździe wyleciał mi pełny bidon izotoniku. Sic!! Bez wahania nacisnąłem na klamki i zacząłem go szukać. Trochę mi to zajęło gdyż w momencie jego wypadnięcia jechałem około 45km/h więc potoczył się trochę w dół. Minęli mnie wszyscy, których wyprzedziłem na podjeździe. Szybko wpakowałem bidon, trochę z niego upiłem, żeby nie był taki ciężki i zaczynam już bardziej ostrożnie zjeżdżać, coby go drugi raz nie zgubić. Zjazd poszedł szybko, cały czas w zasięgu wzroku miałem zieloną koszulkę zaprzyjaźnionego rywala. Gdy tylko zaczął się podjazd zrobiło się ciasno a dla mnie tempo zrobiło się za wolne. Po prostu za daleko spadłem w stawce przez ten pech. Nie za bardzo było jak wyprzedzać i gdy tylko była jakaś okazja to od razu rura i do góry. I tak mniej więcej wyglądał wyścig. Ja mocno szedłem na podjazdach a wszyscy z powrotem dochodzili mnie na zjazdach. Kura, strasznie mi nie pasowały te zjazdy w tym roku. Dużo traciłem i wszystkich, których urywałem na podjeździe dochodzili mnie na zjeździe. Na 30. km zakleszczył mi się łańcuch i przekręcił przednią przerzutkę dzięki której praktycznie nie mogłem wrzucić łańcucha na blat. Na kolejnym zjeździe wkręcił mi się patyk i znowu musiałem się zatrzymać i znowu wszyscy mnie doszli. I tak dotoczyłem się do wyczekiwanego przeze mnie podjazdu na Chomontową. Zacząłem go z Axi'm. Wiedziałem, że podjazd ma około 3km długości ze średnim nachyleniem ponad 10% więc zacząłem go spokojnie. Pomimo tego od razu urwałem zielonego kolegę i poszedłem sam wyprzedzając innych ludzi. Po niedługim czasie dojechał do mnie jakoś zawodnik z dystansu giga który miał idealne tempo na podjeździe dla mnie. Więc uczepiłem się jego koła i tak podjechałem cały podjazd wyprzedzając na prawdę duuużo ludzi. Ze szczytu szybki zjazd który miałem bardzo utrudniony przez tą przerzutkę, potem jeszcze niesamowite kamienie na końcu których znowu poczułem oddech Axi'ego. Przyznam szczerze, że aż się we mnie zagotowało. Na Chomontowej został daleko z tyły i odrobił to skubaniec (przez moją słabą technikę). A już w ogóle szczytem było jak mnie wyprzedził i odszedł na odległość zasięgu wzroku. Wezbrała we mnie taka złość sportowa, że na ostatnim pojeździe asfaltowym równoległym do stadionu lecąc w trupa odrobiłem całą stratę i koniec końców wyprzedziłem go z zaskoczenia o długość przedniego koła na samiutkiej kresce.
Nie jestem zadowolony z miejsca. Jedyne co mnie cieszy to to, że dobrze idę na podjazdach. Teraz chyba trzeba się skupić na technice zjazdów.

Dopadający mnie na zjeździe Axi.

Open: 114
M2: 61
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Dolsk

Dane wyjazdu:
64.26 km 50.00 km teren
02:19 h 27.74 km/h
HR śr= 181 ud/min  ( 89% )
HR max= 199 ud/min   ( 98% )
Temp.: 8.0 st. C

Sobota, 10 kwietnia 2010 | Komentarze 0

Wreszcie. Do Dolska dojechaliśmy niestety strasznie późno przez okropne korki na autostradzie za Katowicami. Ale atmosfera doborowa, zawsze taka powinna być przed startem, żeby jeszcze się rozluźnić.
Start poszedł nieco opóźniony i w innej atmosferze przez tragiczne wydarzenia w Smoleńsku. Od początku mocne tempo. Najbardziej obawiałem się dwóch rzeczy. Jedna to, że zacznie mnie boleć wszystko w klatce piersiowej tak jak w Murowanej GOślinie rok temu z powodu niskiej temp. a druga to że plecy mi wysiądą. Ale o dziwo przejechałem kilkanaście pierwszych km i nic mnie nie bolało. Wtedy dopiero byłem pewny, że mogę dociskać bez obawy o takie rzeczy. Świetnie mi się współpracowało z Ernim. Na prawdę dawaliśmy sobie na wzajem bardzo mocne zmiany. I niestety gdzieś mniej więcej w połowie na płaskim asfalcie pod wiatr Erni wychodząc na zmianę dał ją tak mocną i nagłą, że przez częściowo zmęczenie oczywiście po moim prowadzeniu i częściowo przez zagapienie nie zdążyłem wsiąść na koło. Erni z jeszcze jakimś jednym gościem odjechali mi na parenaście metrów. Nie zdołałem ich podgonić. Próbowałem, ale utrzymywałem się jedynie w stałej odległości. Więc stwierdziłem, że nie ma co się tak zarzynać i zwolnię trochę, poczekam na grupkę z tyłu i z nimi zacznę pracować, żeby dość tych z przodu. No i tak też zrobiłem. Z przodu cały czas ich widziałem. I moje plany były dobre ale zniszczyło je poluzowane siodełko. Po zjeździe z asfaltu nagle jakoś tak sie poruszyło i zaczęło latać przód - tył. No to koniec. Musiałem się zatrzymać, wyciągnąć klucze, i dostać się do zawalonych piaskiem śrub. Szczególnie tylna była przysłoniętą przez przyklejoną dętkę do sztycy. Zanim się z tym uporałem wszystkie grupy mi uciekły w ogóle z pola widzenia. Długo jechałem sam ale widziałem, że doganiają mnie z tyłu. Zwolniłem i zaczekałem na nich. Ale tempo już nie było takie fajne. Prowadzący musiał się zaginać a w środku się opierniczałem. Ale nie było szans, żeby dość tych z przodu. I tak mniej więcej dojechałem do mety. Trochę się z tymi ludźmi tasowałem, potem mocne giga jeszcze dołączyło, więc można było się podłączyć. Jednak najbardziej żałuję, że przegapiłem tabliczki ze znakami 3km i 1km do mety. Bo gdybym to widział to za wszelką cenę trzymałbym się ogromnej grupy gdzie byli też owi gigowcy. I byłbym sporo miejsc wyżej, choć czas byłby lepszy może o 1min. A tak to odpuściłem myśląc, że do mety może być jeszcze parę km jak to czasami się zdarzało...
Wynik nie powala ale z jazdy jestem zadowolony. Zobaczymy co będzie za tydzień w Murowanej :-)
Ufff, ale się rozpisałem :P

Open: 135
M2: 65

Fotka za Kasią z Kelly's Team.

Średnie tętno wyszło mi kosmiczne. Nigdy w życiu nawet się nie zbliżyłem do takiego. W momencie gdy spadało do około 170 to miałem wrażenie, że się obijam. Tak na prawdę mocno pracowałem na tętnach dopiero ponad 180.
Kategoria MTB, Zawody