Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi D-Avid z miasta Kraków. Mam przejechane 51714.97 kilometrów w tym 4381.27 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.85 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy D-Avid.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:2633.98 km (w terenie 1770.77 km; 67.23%)
Czas w ruchu:129:51
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maks. tętno maksymalne:202 (100 %)
Maks. tętno średnie:183 (90 %)
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:54.87 km i 2h 42m
Więcej statystyk

3. Cyklokarpaty - Strzyżów

Dane wyjazdu:
80.70 km 70.00 km teren
04:27 h 18.13 km/h
HR śr= 169 ud/min  ( 83% )
HR max= 191 ud/min   ( 94% )
Temp.: 20.0 st. C

Niedziela, 27 maja 2012 | Komentarze 1

Do Strzyżowa dotarliśmy standardową ekipą w składzie: Borys, Schwepes i ja. Podróż poszła sprawnie i mieliśmy całe 2h na przygotowania, a nie jest to wcale tak dużo.

Tym razem start wreszcie poszedł punktualnie o 11. Z drugiego sektora ruszam sprawnie i bez przepychania. Wyjazd na drogę i pierwsze km po płaskim asfalcie jesteśmy rozprowadzani przez policję. Tym razem chłopaki nie szaleli i było znacznie mniej nerwowo niż wcześniej.
Skręt w prawo i zaczyna się pierwszy asfaltowy podjazd. Dziś już solidne góry – 2300m w pionie na 75km wg orga. Nie ma co, jadę swoje. Nie ryzykuję, że zdechnę 15km przed metą. Przez to wyprzedza mnie sporo luda, ale leję na to z góry na dół. Miałem się trzymać 170bpm ale pikawa się dziś kręci wysoko. Cały czas bez większego wysiłku kręcę w okolicach 180bpm. Czuję, że to będzie mój dzień. Noga ładnie się kręci.

Na zjeździe w lesie zaczynają się błotne odcinki. W sumie to jestem zaskoczony ilością wilgoci i błota. Musiało widocznie lać w nocy. Na jednym z bagien podjeżdża mi przednie koło i cudem ratuję się jakoś przed glebą ale uderzam kolanem o manetkę. Nic się nie stało, ale boli. Na szczęście to tylko stłuczenie, ścięgno nie ruszone więc cisnę.
Na kolejnym podjeździe decyduję się zostawić moją grupkę. Jakoś tak tempo dla mnie mizerne się stało. W sumie to nawet myślałem, że się ludzie podczepią na koło, ale nic z tego. Na kompletnym lajcie bez jakichkolwiek zrywów odjeżdżam i sukcesywnie zostawiam wszystkich w tyle. Poprawiam na zjeździe i widzę w oddali kolejną dużą grupę. Ale powstrzymuję zapędy przed depnięciem i jadę stałym tempem.

Zjazd podjazd, zjazd, podjazd (w sumie to podejście bo tak stromo) i są moi. Mijam ich bez problemu, jadąc równym tempem. To ci, którzy tak skoczyli na pierwszym asfalcie. Wyprzedzam ludzi aż do rozjazdu MEGA / GIGA. Od tego czasu jadę sam. Z sobą zostawiłem kolegę, który zrobił mnie na szaro (i dwie inne osoby z pociągu) w Pustkowie. Widzę, że na podjazdach siada. Ale, żeby nie było za łatwo to wiem, że na pewno jeden z kolegów z pociągu z Pustkowa jest z przodu. Trochę podkręcam tempo w nadziei, że przeciągnął za mocno na początku i osłabnie. Tym sposobem niespodziewanie dojeżdżam do Leszka – kolejnego z pociągu z Pustkowa. Nie wiedziałem, że on też jest przede mną. Od tego czasu jedziemy razem.
Drugi raz pokonujemy piękny singiel w rezerwacie przyrody. Po zjeździe Leszek przejmuje inicjatywę na podjazdach. Ja się chowam na koło i nie szarpię. Równe tempo ale mocne to podstawa.
Koło 60km zaczyna mi się robić ciężko. Strome podjazdy zmuszają do podprowadzania. Kolega ma strasznie szybkie nogi i na każdym podejściu mi ucieka. Już myślałem, że straciłem z nim kontakt, bo w pewnym momencie zniknął mi w oddali, ale jestem na szczęście szybszy na zjazdach pomimo, że kolega jedzie na full’u.
Meta zbliża się coraz szybciej. Przedostatni podjazd nie jest ciężki. Asfaltowy. Leszek chyba próbuje się oderwać i kilka razy zrywa mocniej. Ja nie daję się, zachowuję zimną krew i trzymam koło. Obmyślam taktykę. Na zjeździe puszczam klamki i lecę w dół na zbity pysk a ostatni podjazd w trupa. Ryzykownie, ale bez ryzyka nie ma zabawy.
Taktyka udaje się idealnie. Wychodzę na prowadzenie na zjeździe i rura! Za chwilę look do tyłu i Leszek został daleko. Jest dobrze, teraz tylko to utrzymać. Niestety trochę płaskiego odcinka mi temu nie sprzyja i kolega zaczyna dochodzić. Na szczęście w ostatnim momencie jak już prawie przyczepił mi się na koło zaczął się podjazd. Zaczynam tyrać. Wysoka kadencja, puls dawno już nie widziany w okolicach 180 bpm i mielę. Na szczycie oglądam się za siebie i widzę, że przeciwnik podchodzi. Bingo! Dostałem dodatkowego speed’a i lecę jeszcze mocniej. Rewanż za Pusków się udaje.
Na ostatnich dwóch km wsadziłem mu prawie 2min. Super. Okazało się, że złapały go skurcze. Znowu jestem 6. w M2, choć na dekoracji stoję niesłusznie na 5. miejscu. Dopiero wieczorem w domu jak zobaczyłem były poprawne wyniki. Z resztą tak się domyślałem, że nie ma w pierwotnych wynikach Łukasza, który był przede mną. Ale i tak jestem super zadowolony. Było zajebiście!
Kategoria MTB, Zawody


2. Cyklokarpaty - Pustków

Dane wyjazdu:
95.46 km 90.00 km teren
03:56 h 24.27 km/h
HR śr= 170 ud/min  ( 84% )
HR max= 197 ud/min   ( 97% )
Temp.: 10.0 st. C

Niedziela, 13 maja 2012 | Komentarze 7

Do Pustkowa dotarliśmy całą ekipą dość wcześnie, żeby uniknąć stania w kolejce do biura zawodów. Sprawnie załatwiliśmy formalności więc mieliśmy bardzo dużo czasu na dywagacje co na siebie ubrać, bo temperatura oscylowała w granicach 10*C a start po raz kolejny został opóźniony o 50min.



Ustawiam się w drugim sektorze z samego przodu na 5min przed startem. Czas szybko mija i ruszamy. Kółeczko po stadionie i błyskawiczny wyjazd na drogi asfaltowe pilotowane przez wóz policyjny na odcinku 2.5km. Niby taki start lotny a na liczniku cały czas w okolicach 40km/h. Mija to tak szybko, że nawet okiem nie mrugnąłem – samochód zjeżdża na bok a my skręcamy w prawo w las.

Zaczyna się tasowanie stawki. Na szczęście jest dość szeroko i wszystko idzie bezpiecznie. Patrzę na pulsometr – 185bpm. Za dużo. Przydało by się zwolnić, żeby nie zdechnąć pod koniec, bo jeszcze 80km do mety. Ale wtedy stracę kilkuosobowy pociąg. Trudno, jadę dalej.

Do rozjazdu MEGA – GIGA dojeżdżamy w grupce w osiem osób, z czego połowa skręca na MEGA a my w prawo na GIGA. Stajemy wszyscy zgodnie na bufecie i ustalamy z pełnymi buziami żarcia, że jedziemy po zmianach w grupie. Współpraca układa się dobrze do momentu piaskowego podjazdu, gdzie jeden z kompanów podróży postanawia docisnąć i odjeżdża od pozostałej naszej trójki w zawrotnym tempie. My lekko zakopani w piachu postanawiamy nie szarpać i jechać swoim tempem.



Km mijają szybko. W pewnym miejscu lekko się gubimy ale strata ok. 2min nic nie zmienia, bo kolejny pociąg jest dość daleko w tyle. Następny bufet, znowu zgodnie stajemy w trójkę, dosłownie minuta na żarcie, picie i jazda dalej.



Zaczynam odczuwać zmęczenie nóg. Licznik pokazuje już pod 80km gdzieś. Teraz już nie prowadzę tylko wiozę się cały czas na kole. Swoją robotę odwaliłem na drugiej pętli GIGA, gdzie cały czas ciągnąłem chłopaków. Teraz ja odpoczywam i staram się zachować jak najwięcej sił na sprinterki finish z grupki.

W końcu dojeżdżamy do znajomo wyglądającego domu. Widziałem go jeszcze przed startem jadąc ostatni odcinek trasy jako rozgrzewkę. Koledzy też go widocznie poznali bo jeden z nich wychodzi na prowadzenie i tempo momentalnie rośnie. Chowam się na drugiej pozycji i coraz bardziej nerwowo lecimy na stadion.

W głowie ustalam sobie plan, że wyjdę z za niego przed samą kreską. A tu niemiłe zaskoczenie – przed metą ustawiono bramki tak, żeby nie rozpędzić się za szybko. Nie da się wyprzedzić. W dodatku jeszcze straciłem jedną pozycję i ostatecznie dojechałem 0.5s za drugim kolegą z trzyosobowej grupki.



Cholernie szkoda, bo straciłem przez to 5. miejsce w M2, ale i tak jestem super zadowolony, bo załapałem się na szerokie pudło na 6. miejscu w M2. Jako team zajęliśmy 3. miejsce co też jest dużym sukcesem całej drużyny. Bardzo miło będę wspominał ten maraton pomimo okropnie długiego czasu oczekiwania na dekorację.

Kategoria MTB, Zawody


1. Cyklokarpaty - Rzeszów

Dane wyjazdu:
73.45 km 60.00 km teren
03:54 h 18.83 km/h
HR śr= 169 ud/min  ( 83% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 18.0 st. C

Niedziela, 22 kwietnia 2012 | Komentarze 2

Okres zimowych przygotowań upłynął mi w tym roku dość dziwnie. Szczerze mówiąc nie nastawiałem się zbytnio na ściganie w 2012. Powodów było kilka, które miały swoje początki już w ubiegłym roku, gdzie w środku sezonu miałem dłuższą przerwę. Jednak koniec końców wyszło tak, że zdecydowałem się startować razem z drużyną MTB w maratonach Cyklokarpaty, tak więc marzec i kwiecień upłynął już pod znakiem gorących przygotowań pod wyścigi. Wtedy nastawiałem się jeszcze na dystans mega…

Kwietniowa niedziela przywitała nas przepiękną pogodą. Do Rzeszowa dotarliśmy bardzo sprawnie w składzie Borys, Schwepes, Bunio i ja, podczas gdy Godul już aklimatyzował się tam od dnia poprzedniego. Na całe szczęście bo załatwił nam wszystkie formalności w biurze zawodów, dzięki czemu uniknęliśmy stania w potężnej kolejce do zapisów. Niestety organizacyjnie trzeba powiedzieć, że było dość kiepskawo – wspomniana kolejka, brak chipów, start opóźniony w wyniku o 45min, ale ostatecznie w dobrym towarzystwie czas szybko minął na przygotowaniach.

Do ostatniego momentu wahaliśmy się z Buniem czy jechać trasę standardowo mega czy może jednak zaryzykować i pojechać giga?! 79km podawanych przez Orga z czego pierwszych 8km to wyjazd za samochodem policyjnym bez ścigania skusiło nas. To moje pierwsze giga, przyznać musze, że się trochę denerwowałem jak to pojechać.

Ruszamy z rynku w Rzeszowie. Kolumna prowadzona przez policję przejeżdża w bardzo nierównym tempie przez centrum, głównie ścieżkami dla rowerów. Jako że to mój pierwszy start nie mam sektora i próbuję się przebijać do przodu. Nie jest to łatwe, gdyż co chwila jakieś zakręty, dohamowania, przyspieszenia i bardzo niebezpieczne gleby. Nie chcę też przeszarżować na początku z tempem bo do przejechania jeszcze 70km!

Wreszcie przed pierwszym podjazdem terenowym już za miastem samochód policyjny znika i zaczyna się prawdziwe ściganie. Cel mam prosty – przejechać trasę w jak najbardziej równym tempie, więc spokojnie zaczynam podjeżdżać nie przejmując się zawodnikami wyprzedzającymi mnie, sapiącymi jak parowozy. Jadę swoje. Podjazd jest dość wąski i zaczyna się robić ciasno. Sporo osób nie radzi sobie na podmokłej gliniastej dróżce i robią się zatory. Jakoś udaje się przetrwać, kilka szybkich odcinków po asfalcie i w wjeżdżamy w lasek. Tu zaczyna się hardcore! Łatwe zjazdy – choć śliskie – powodują ogromne problemy u większości ludzi. Robi się strasznie ciasno i nerwowo. Korki na zjazdach, korki na podjazdach (a raczej już podbiegach). Taksa sytuacja trwa dobre 15min ale w końcu wyjeżdżamy z lasu i zaczyna się szersza droga polna, na której stawka się luzuje. Tam już każdy daje w swoim tempie. Z pewnością początek trasy można było ułożyć inaczej.



Kolejnych kilka(naście) km upływa mi pod znakiem „nie szarżuj, jedź swoje”. Na płaskich odcinkach doczepiam się do grupek, choć nie zawsze to wychodzi i odpoczywam na kole, chroniąc się przed mocnym wiatrem. Jakiś czas jadę z kolegą z Krakowa – Canion’em, który też jedzie swoje pierwsze giga. Postanawiam się go trzymać, lecz na podjazdach lekko odchodzi więc odpuszczam. Niestety później złapał gumę i tyle go widziałem. Kilka razy tasuję się również ze Schwepesem jadącym mega.

Trasa upływa dość szybko - dojeżdżam do kolejnego bufetu na którym wymieniam zawartość kończącego się bidonu. Obsługa szybko napełnia go po same brzegi jakimś rozcieńczonym izotonikiem, zabieram dwa bananki i w ruszam w dalszą drogę. Teraz już tylko od czasu do czasu widzę kogoś przed i za sobą. Na podjazdach trzymam tempo takie jak inni, na odcinkach płaskich, niewyżyty podczas wspinaczek, dokręcam mocniej i doganiam kolejnych zawodników. Na zjazdach również nadrabiam choć jadę dość zachowawczo.



W końcu dojeżdżam do rozjazdu trasy mega i giga. Przyznam, że dość dziwne uczucie miałem gdy obsługa skierowała mnie w lewo pod górę zamiast prosto do mety w dół. Mam na liczniku 53km a do przejechania zostało jeszcze ponad 20km ale czuję się dobrze, pomimo okresowo bolących pleców. Na odcinku gdzie giga mija mega na tej samej drodze asfaltowej jadąc w odwrotnym kierunku przejeżdżam obok Godula – na oko jest jakieś 20min za mną.

Odcinek trasy łączący miejsce rozjazdu z pętlą mega przejeżdżam kompletnie sam. Czasem widzę kogoś przede mną, jednak odległość jest spora. Mimo to postanawiam w końcu zacząć się zmuszać do większego wysiłku i odrabiać stratę. Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd, robi się coraz ciężej. Na bufecie po raz kolejny uzupełniam bidon i ładuję bananki. Zaczyna się dublowanie megowiczów. Bezproblemowo udostępniają mi nawet wąskie singielki więc szybko poruszam się do przodu. Niestety kolegi z giga nie mogę dojść. Cały czas jedziemy w mniej więcej takim samym odstępie kilku minut.

Od 65km zaczynam odczuwać powoli zbliżające się skurcze. Na szczęście podczas regularnego kręcenia na wysokiej kadencji udaje się ich uniknąć, choć nogi już dość zmęczone. Staram się nie robić gwałtownych i nienaturalnych ruchów podczas zbiegania i podbiegania dropów i błotnistych odcinków w lesie.



Ostatecznie dojeżdżam znowu do rozjazdu na którym wcześniej skręcałem na pętlę giga - teraz skręcam w prawo w dół prosto do mety. Już tylko szybki zjazd, na którym o mało co zaliczyłbym niemiłą glebę prosto przed punktem medycznym (no bo jeśli już to tak, żeby miał mnie kto zdrapać :P ). Na szczęście udaje się opanować uślizg przedniego koła i lecę do mety.

Sam koniec przedziwny – żadnego baneru z napisem meta, tylko pan przy stoliku z kartką w ręku i kilku zawodników stojących i dyskutujących między sobą. Wyniku nikt nie jest w stanie podać więc udajemy się większą grupą na start (8km do centrum czyli ten odcinek, który byliśmy rozprowadzani przez policję).

Podsumowując jestem zadowolony z tego jak mi się jechało. Do końca miałem „pod nogą” i było z czego dokręcać. Może mogłem jednak pojechać nieco mocniej, ale tego spróbuję następnym razem. Teraz już przynajmniej wiem, czym się je dystans giga!

Jedyne do czego można się przyczepić to organizacja, ale potraktujmy ją jako niewypał pierwszej edycji i miejmy nadzieję, że na kolejnych już będzie wszystko na tip top! Wyników nie znamy w dalszym ciągu, ale myślę, że w klasyfikacji drużynowej wypadniemy całkiem ok. Schwepes i Borys zatrzaskali punków na mega a ja z Godulem i Buniem na giga.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Międzygórze

Dane wyjazdu:
48.47 km 46.00 km teren
03:07 h 15.55 km/h
HR śr= 167 ud/min  ( 82% )
HR max= 196 ud/min   ( 97% )
Temp.: 15.0 st. C

Sobota, 10 września 2011 | Komentarze 0

Guma na drugim zjeździe i to by było na tyle :P
A szkoda, bo jechało mi się na prawdę dobrze. Na gumie straciłem prawie 10min.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Kraków

Dane wyjazdu:
64.85 km 55.00 km teren
02:47 h 23.30 km/h
HR śr= 177 ud/min  ( 87% )
HR max= 195 ud/min   ( 96% )
Temp.: 16.0 st. C

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | Komentarze 5

Moje małe Mistrzostwa Świata

Golonkowy maraton w Krakowie to już swego rodzaju legenda. Rok rocznie od 9 lat bardzo duża liczba maratończyków staje w szranki, by zmierzyć się z rywalami i swoimi słabościami. Dla mnie to jednak coś więcej. Maraton w Krakowie był pierwszym, w jakim wystartowałem. To tu właśnie się zajawiłem na ściganie. Czas, w jakim zawsze i niezmiennie (koniec sierpnia) odbywa się wyścig jest świetny by zaprezentować pełnię swoich możliwości i popisać się szczytem formy. A gdzie to zrobić jak nie u siebie na „podwórku”, gdzie startuje niezliczona ilość znajomych a kibiców przy trasie rozpoznaje się w dużych ilościach. Dlatego właśnie dla mnie ten wyścig jakoś podświadomie zawsze był najważniejszy w sezonie. To tu zawsze najciężej walczyłem z czasem i maratończykami, żeby poprawić się w stosunku do ubiegłych lat.
Jednak ten rok był inny. Od czerwca przestałem trenować, a na rower wychodziłem tylko 2-4 razy w tyg. Nie spodziewałem się nic szczególnego po tym wyścigu, choć w sierpniu już trochę więcej pojeździłem. Nie było żadnego konkretnego celu, tylko czysta zabawa, choć z góry założyłem, że nie będę się obijał na trasie i dam z siebie wszystko.
Start z drugiego sektora pozwolił na bardzo szybki wyjazd z Błoń. Starałem się to rozegrać jakoś logicznie, więc uczepiałem się kół zawodników przede mną i starałem się jechać po wąziutkiej ścieżce, tak, aby tracić jak najmniej energii i powoli wejść na najwyższe obroty. Na Błoniach troszkę osób mnie wyprzedziło, ale w ogóle się tym nie przejąłem. Z resztą zakładałem, że będą mnie wyprzedzać tabuny maratończyków, ale nawet nie było tak źle.
Wypad na drogę asfaltową. Prędkość momentalnie rośnie - zaraz za skrętem w lewo z głównej ulicy obok pętli na Cichym Kąciku licznik pokazuje 40-45km/h. Dopadam kolarza wielkiej postury, który ewidentnie ma ochotę mocno przebijać się do przodu i uczepiam się koła. To było świetne posunięcie. Wyprzedziliśmy tak kilkanaście osób, a mój wysiłek był minimalny, choć pulsometr pokazał tam 191bpm. W ten sposób dojechaliśmy większą grupę, w której cisnęliśmy do samego Lasu Wolskiego.
Tam już nie było zmiłuj. Kawałek za wjazdem w las pionowa ściana do góry, więc od razu wrzucam młyneczek i na wysokiej kadencji cisnę po najmniejszej ścieżce oporu. Znajomość trasy procentuje i omijam największe tłumy. Na szczycie, już na wypłaszczeniu trochę mnie zatyka. Nogi zaczynają boleć od maksymalnego wysiłku na podjeździe i odchodzi mi kilka osób. Chwilę potrwało, aż z powrotem zacząłem dokręcać. Jeszcze tylko zostaje kawałek asfaltowej ścieżki i zjazd. Z ubiegłotygodniowego objazdu trasy pamiętałem, że jest on dość niemiły ze względu na luźne i ostre kamienie. Jednak cały dystans GIGA i czołówka MEGA dosłownie zmiotły te kamienie na boki i utworzyła się „kreska” szerokości kilku terenowych opon, gdzie wystawała ziemia, więc zjazd poszedł gładko i szybko.
Dalej nastają długie km płaskich i nierównych pól. Samobójstwem jest jechać tam samemu, miedzy grupkami. Niestety często mi się tak zdarzało, ale tym razem miałem szczęście i podającą nogę do dyspozycji. Zjechaliśmy się w kilkuosobowy peletonik i szybkim tempem pokonaliśmy pola. Trochę w pewnym miejscu już zaczynałem odstawać, ale mocniejsze dokręcenie pozwoliło utrzymać się w grupie Szarego i dwóch zawodników z Subaru. Wiedziałem, że skoro jestem w takim miejscu stawki, to nie może być źle. I to dodawało ochoty do mocnej jazdy.

Pola jak szybko się pojawiły jeszcze szybciej znikły i nastał okres panowania Garbu Tenczyńskiego czyli góra-dół, góra-dół po gliniastych i wilgotnych ścieżkach, mocno spowalniających tempo mimo dużego nakładu sił. Niestety na jednym z podjazdów z podjazdów zaliczam niewielki uślizg tylnego koła i tracę bezpośredni kontakt z zawodnikami z Subaru. Do tego po podjeździe znowu dochodzi chwilowe zmulenie nóg i tracę ich powoli z oczu. Niestety, ale chwilę musiałem odsapnąć i odżyć. Zjazd w Kochanowie po kawałku płaskiego szybkiego szuterku nie był łatwy. Nocne opady i sporo zawodników przede mną spowodowało, że w jego środkowej części zmielona glina strasznie wsysała. Ten odcinek też zjechałem – na butach. Dalej podjazd asfaltowy, na którym postanowiłem nie przesadzać i zjeść coś a mimo to podgoniłem trochę zawodników. Potem znowu sekcja polno-leśna, trochę jazdy samemu i drugi bufet na Bukowej Górze już widać. Ku mojemu zaskoczeniu praktycznie nikt się nie zatrzymuje, ja też nie miałem zamiaru więc przeleciałem nawet na niego nie spoglądając.


Gdzieś w okolicach doliny Półrzeczki dojeżdżam do ostatecznej grupy, z której na mecie finiszowałem. Ale do tego czasu jeszcze sporo drogi przede mną. Na trzecim bufecie już się zatrzymałem, bo bidon zaczął świecić pustkami. Niestety grupa tylko zabrała kubki i pojechała. Pogoń za nimi kosztowała mnie trochę sił. Ale się udało i dojechałem. Jak się później okazało tempo nie było tam zbyt fajne i jadąc na kole zacząłem się obijać. Więc wyszedłem na czoło i krzyczę: na koło, pociśniemy trochę! No zaczynam dokręcać. Wszystko fajnie, dobrze się jedzie ale w momencie jakoś tak cicho się za mną robi. Oglądam się wyszło na to, że urwałem kilkuosobowy peletonik. No zaczynam myśleć. Jak pojadę sam, to się styram jeszcze przed Wolskim, tam mnie dojdą i kiszka. A jak zaczekam to będę jechał w takim powolnym tempie. Ale w końcu zdecydowałem, że jednak nie cisnę sam i leciutko zwolniłem, tak, że grupa doszła mnie na przejeździe nad autostradą. Do LW cisnęliśmy razem, ja w większości prowadziłem w obawie, że jak zejdę na tył to dociągnie do nas więcej osób.

Na podjeździe w LW jakiś gość z tej grupki wyraźnie skoczył do przodu. Ja już nie zdecydowałem się za nim cisnąć, wiedząc, że trochę do góry jest a potem jeszcze przecież biała droga. Reszta trzymała się mi koła, choć odpadało coraz więcej osób i na szczycie został już tylko zawodnik z Thule. We dwóch bardzo szybko wytraciliśmy wysokość i zaczął się ostatni podjazd – „biała” droga. Zawodnik co tak skoczył, spuchł do tego stopnia, że ledwo był w stanie prowadzić rower obok siebie, natomiast my we dwójkę zaatakowaliśmy z młyneczka na wysokiej kadencji.


Podjazd poszedł zadziwiająco szybko, w dodatku pomagał doping kolegów z teamu. Zjazd z Sikornika do prostych nie należy, ale o dziwo i na szczęście ani na moment nie zostałem dalej niż 30m za kolegą z Thule.

Po wylocie na asfalt uzgodniliśmy razem, że ciśniemy po zmianach a finisz rozegramy tuż przed kreską w stylu płaskich etapów szosowych. Współpraca szła dobrze i zgodnie ze dwie moje i jego mocne zmiany i doszliśmy jeszcze ze 3 osoby na Błoniach, wiec pojawiło się więcej pretendentów do wygrania finiszu z grupy. Tym razem postanowiłem nie dać się wydymać jak kiedyś i do ostatniego momentu jechałem na trzecim miejscu w tej grupce. W końcu drugi gość nie wytrzymał. Zablokował oba amortyzatory i pizda na pedały! Poszedł z prawej. Ten co był pierwszy za późno się zorientował i został z lewej. Nie zostało już ani sekundy więcej. Redukcja i ogień! Kadencja chyba ponad 100 i wychodzę na powadzenie. Cisnę ile się da, już niewiele widzę a meta wydaje się jak by ruchoma. Przed chwilą wydawało mi się tak blisko a teraz już upalam ile się da a tu jeszcze taki kawał. Oglądam się za siebie i widzę wyraźną przewagę nad resztą. Zaczynam odpuszczać. Albo to siły zaczyn ją opuszczać mnie. Zwalniam coraz bardziej, ale jest! Kreska! Choć kątem oka na samej linii dostrzegam zawodnika z Thule. Finiszował 0:00:00:2 za mną! Co za fart. Udało się! Jestem w niebo wzięty, choć piekielnie zmęczony. Chwila dochodzenia do siebie.
Już po ochłonięciu i umyciu roweru sprawdzam z niepokojem wyniki. 58 open i 27 w M2 (choć cały czas są jeszcze uaktualnienia w wynikach). Cudownie! Mój najlepszy wynik u Golony, w dodatku kompletnie się nie spodziewałem! Po 2 miesiącach nietrenowania tak wspaniale mi się jechało. Uczucie cudowne. Do samego końca była moc. Chciałbym tak na każdym wyścigu móc dokręcać jak dziś. Marzenie.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Krynica

Dane wyjazdu:
17.00 km 9.00 km teren
01:09 h 14.78 km/h
HR śr= 176 ud/min  ( 87% )
HR max= 192 ud/min   ( 95% )
Temp.: 10.0 st. C

Sobota, 28 maja 2011 | Komentarze 4

Błoto, błoto błoto i DNF. To by było na tyle.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Złoty Stok

Dane wyjazdu:
40.00 km 39.00 km teren
02:31 h 15.89 km/h
HR śr= 173 ud/min  ( 85% )
HR max= 195 ud/min   ( 96% )
Temp.: 20.0 st. C

Sobota, 30 kwietnia 2011 | Komentarze 0

Prognozy nie zapowiadały na sobotę zbyt pięknej pogody – przewidywany deszcz trochę mnie zniechęcił do wyjazdu, ale na szczęście nic z tych rzeczy się nie sprawdziło. Aura dopisała jak tylko mogła – piękne słońce i około 20 st. C to idealne warunki do ścigania. Pierwszy raz od dwóch lat w Złotym Stoku było sucho, ciepło i słonecznie!
Założenie było proste: naginać od startu ile się da. Tak też zrobiłem. Start z drugiego sektora poszedł sprawnie i bez korków na pierwszych km. Cisnę ile wlezie, trochę się przebijam do przodu kilka osób wyprzedza też mnie, generalnie nie jest źle. Pierwszy podjazd zawsze daje w kość. Niby to tylko 9km a jedzie się to prawie bez końca. Coraz częściej spoglądam na nabijacza kilometrów czy to już? W stawce cały czas się mieszamy – to z Marcinem, to z Pirxem. Jakoś nie mogę znaleźć swojego rytmu. Ale na szczęście dojeżdżam na szczyt, jednak zjazd nie daje odpocząć. Niestety tylne koło papie jakie kiś patyk i muszę się zatrzymać. Wyprzedza mnie z 10 osób jak nic, ale cóż poradzić. Szybko wsiadam na rower i cisnę w dół. Wydaje mi się, że jadę naprawdę szybko ale i tak kilka osób przecinkuje się obok mnie z porażającą prędkością. Na szczęście docieram na sam dół bezpiecznie (po drodze było kilka gleb) i zaczynam kolejny podjazd. Fajna szeroka nowiutka droga biegnąca jak na okolice Złotego Stoku dość „płasko” pod górę umożliwia wyciśnięcie z siebie wszystkiego. Dopiero w jej drugiej części na siłę łapię koło jakiegoś zawodnika i wbijając wzrok w jego tylne koło zaciskam zęby i staram się nie strzelić. Udaje się i dzięki temu znowu łykam kilka osób choć jak to u mnie zwykle bywa wszystkie pozycje tracę z nawiązką na kolejnym super szybkim zjeździe drogami wyłożonymi kamieniami wykańczającymi dłonie. Bardzo niebezpieczne zakręty przy prędkości >50km/h zbierają swoje żniwo więc ja przezornie solidnie na nich zwalniam i daję się wyprzedzać kilku osobom. Na dole przelatuję obok drugiego bufetu i zaczynam podjazd pod Borówę (lubię ją tak nazywać). Bardzo stroma i długa polana pokazuje jak zagęszczona jest stawka. W odstępach kilku- kilkunastometrowych od samego aż po horyzont kolarze. Trochę mnie to dołuje ale co zrobić. Cisnę ile się da i w końcu na dobre uciekam Marcinowi. Szczyt w sumie przychodzi szybko ale wyjechać to nie wszystko. Zjazd jest dla mnie okropny. Ręce tak bolą, że nie mogę ich nawet oderwać od kierownicy w momentach wywłaszczenia. Dopiero na ostatnim bufecie mogę się rozluźnić i wyprostować plecy. Szybki kubek wody, garść suszonych rodzynek i dymam na ostatni najstromszy ale i najkrótszy podjazd. Udaje się podjechać praktycznie w całości wyprzedzając kilka osób. Nawet dobrze mi się go odjechało i teraz już czekam mnie blisko 10km zjazdu do mety. Najpierw niemrawo szutrówą dokręcam ile się da. Ktoś z tyłu się drze, żeby uważać, bo zaraz jakiś mega zjazd, ale nic takiego ostatecznie nie następuje. Poza ostrymi zakrętami przy dużej prędkości nie było nic trudnego. I w ten sposób docieram do mety ze zdziwieniem bo licznik pokazał dokładnie 40km czyli tyle ile miało być.
Jechało mi się tak po prostu normalnie. Nie było źle, nie było też jakieś super mocy. No i wyszło to w wynikach, które, hm, no cóż… Trzeba się do takich przyzwyczaić chyba w tym roku. Stawka jest nieziemsko mocna.

Open: 124
M2: 65
Kategoria MTB, Zawody


MiniOdyseja

Dane wyjazdu:
49.50 km 35.00 km teren
02:38 h 18.80 km/h
HR śr= ud/min  (% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 15.0 st. C

Sobota, 16 kwietnia 2011 | Komentarze 0

Świetna zabawa wśród znajomych była dziś w Miechowie. Większość trasy przejechaliśmy w łącznie 5 osób (team czerwonych czyli Paulina, Marcin, Jelitek, Stahu i ja). Gdzieś w połowie trochę się pogubiliśmy między sobą ale suma sumarum na metę wjechaliśmy wszyscy razem. No i taki był plan. A i trening też wyszedł całkiem niezły - takie interwały były - pod górę mocno, potem postój i patrzenie na mapę (wyścig na orientację), potem znowu naparzanie i przystanek i itd. itp.
Po powrocie najlepsza kiełbacha i grochówa oraz ciastka i piecie do woli. Było supr.
Całe szczęście, że pogoda dopisała.
Kategoria MTB, Zawody


MTB Marathon - Murowana Goślina

Dane wyjazdu:
69.22 km 63.00 km teren
02:42 h 25.64 km/h
HR śr= 175 ud/min  ( 86% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 12.0 st. C

Niedziela, 10 kwietnia 2011 | Komentarze 3

Zjednaj strony jestem zadowolony z tego startu a z drugiej dokładnie odwrotnie. No bo czas wyszedł mi dobry, poprawiłem się w stosunku do czasu z lipca 2010 o kilka minut i do samego końca miałem siły. Szkoda tylko, że też nie od samego początku. Bowiem gdzieś do pierwszej połowy trasy jakoś średnio mi się jechało. Dopiero później złapałem mocny pociąg gigowiczów i zacząłem odrabiać straty. A po minięciu Dziewiczej Góry byłem w swoim żywiole. Super mi się jechało i nawet bolące trochę plecy mi nie przeszkadzały. Łyknąłem tam sporo osób (oczywiście mini się nie liczy). No i dojechałem zadowolony na metę. Ale jak zobaczyłem na wynikach miejsce to mi szczena opadła. Znowu jest masakra z tą stawką zawodników i poziomem. Mam nadzieję, że to będzie tak jak w zeszłym roku z Dolskiem bo jak nie to się chyba poddam...




Open: 111
M2: 52
Kategoria MTB, Zawody


Ustawka w Pychowicach

Dane wyjazdu:
18.69 km 18.69 km teren
01:01 h 18.38 km/h
HR śr= ud/min  (% )
HR max= ud/min   (% )
Temp.: 15.0 st. C

Niedziela, 3 kwietnia 2011 | Komentarze 4

No cóż, na dziś już siły zostało tylko tyle, żeby nie dostać dubla od Bulego i nie być ostatnim, który przejechał wszystkie 5 rund. Najgorzej jechało mi się pierwsze okrążenie, w ogóle miałem zamiar zejść z trasy, ale pojechałem jeszcze na drugie i już było trochę lepiej. No i tak z rundy na rundę trochę powyprzedzałem osób, które mnie wzięły na pierwszym kółku i jakoś dotoczyłem się do mety na 9 miejscu. Ukończyło 11 osób a startowało gdzieś około 20.
Impreza świetna, sami znajomi. Było gitez. Mimo, że już nie miałem w ogóle sił się ścigać to i tak jestem super zadowolony.
Dziś ponownie nie brałem pulsometru.
Dzięki super dokładnemu pomiarowi czasu działającemu w oparciu o urządzenia satelitarne mogę poznać swoje dokładne czasy z każdego kółka:
1. 13.09
2. 11.51
3. 11.47
4. 11.52
5. 11.59
Od razu widać, że na pierwszym mi się źle jechało :P
A tu film produkcji Marcina z rowerowania, polecam!
Kategoria MTB, Zawody